POLSKA: TRZY TEATRY

To zabrzmi bardzo prostolinijnie i naiwnie ale chciałbym roboczo określić na początku, co rozumiem przez teatr.

Teatr to miejsce, które reaguje najmocniej i najbardziej żywo na otaczający świat. To przestrzeń zawężona do kilkudziesięciu metrów, w której następuje kondensacja, kompresja i konstatacja tego, co leniwie lub gwałtownie snuje się na zewnątrz albo wewnątrz nas. Widz ma pewność, że dzieje się to na jego oczach, że nie może tego zatrzymać żadnym pilotem, zmienić czy zaprzeczyć. Może uczestniczyć jako świadek, bierny uczestnik lub winowajca wydarzeń na scenie (jeżeli aktorom uda się uczynić go współodpowiedzialnym za to, co się wydarza). Jeżeli historia, którą ogląda jest ważna, to musi go dotyczyć, dotknąć i poruszyć. Jeżeli nie jest ważna, to w najlepszym przypadku będzie się bawił rechocząc albo roniąc łzę.

Jeżeli zgodzimy się na taką najprostszą definicje teatru, czyli miejsca, w którym następuje spotkanie żywego człowieka widza z żywym człowiekiem — aktorem po to, by o czymś opowiedzieć i o coś (siebie nawzajem) zapytać używając języka sztuki, to wyklaruje nam się różnica pomiędzy tym wszystkim, co teatrem nie jest, a tym co nim jest.

Sam dla siebie bym jeszcze bardziej zawęził ten obszar wykluczając wszystkie formy performatywne, których celem jest zabawianie widza. Estetyczne zachwyty lub rechot, po których zapomina się, zaraz po wyjściu z teatru, o czym to było — nie mają nic wspólnego ze sztuką. Osobiście, szkoda mi na to czasu i uważam, że żyjemy w dość porąbanych czasach i sztuka powinna ,według mnie zająć się przede wszystkim wartościami a nie tylko ich brakiem. Powinna chronić to, co ludzkie w człowieku.

Mam jakieś głębokie lęki, że przy nabieraniu coraz większej prędkości w komunikacji, w pokonywaniu przestrzeni wirtualnej i realnej, cyfryzując nasze emocje, marzenia i relacje z drugim człowiekiem i całym światem stajemy się coraz więksi na zewnątrz i coraz mniejsi w środku. Odgradzając się coraz sprawniej supergadżetami od wszystkiego wokół, coraz trudniej jest nam sprawdzić czy skonfrontować ile pozostało w nas człowieka.

Uchodźcy są niewygodnym problemem. Biedak na ulicy śmierdzi, inny kolor skóry zaburza nasze poczucie bezpieczeństwa, komfortu i wygody. Tak trudno przecież zdobywałem to, co mam, dlaczego mam teraz się tym dzielić z kimkolwiek?

Najbardziej lubię te filmy, które już znam i proszę nie wchodzić mi z butami do mojego ogrodu. Obcy jest obcy i tylko swój jest naprawdę swój. Mogę pomóc ale z daleka, nawet zapłacę byleby się nie zbliżał. Płacę także podatki i są służby, które powinny regulować społeczne problemy i dysfunkcje. Nie ja. Mury rosną, problemy też a my za nimi malejemy, kurczymy się w strachu i konformizmie. O tym powinien być teatr między innymi, ale na takim poziomie abstrakcji i wieloznaczności, żeby działał w przestrzeni sztuki, a nie publicystyki interwencyjnej.

Teatr działający w kontekście społecznym próbuje o tym mówić. Nie chce jednak tylko oskarżać i wyśmiewać, chce pokazać, że jest miejscem na realizowanie ludzkich marzeń i wiary w drugiego człowieka. Poważny teatr publiczny nigdy tego nie pokaże, bo jest to zbyt naiwny i się nie sprzeda. Nadzieja jest absolutnie obciachowym i zakazanym tematem w nowoczesnym teatrze. Teatr, który powstaje nie w głowie reżysera ale w procesie, w relacji pomiędzy ludźmi, z dysfunkcji społecznej, z prawdziwej niezgody na coś co dotyka mnie bezpośrednio ,ale także z potrzeby wyrażenia swoich prawdziwych marzeń i sensów dla których chce się żyć jest teatrem żywym, stawiającym realne pytania nam wszystkim.

W Polsce można z grubsza rozróżnić trzy rodzaje teatrów: teatr publiczny, tzw. repertuarowy ze stałą dotacją i dziesiątkami etatów. O repertuarze i poziomie decyduje dyrektor i zapraszani reżyserzy. W sezonie ma zapewnione w budżecie od kilku do kilkunastu premier. Innym teatrem jest teatr prywatny robiony także przez zawodowców, ale bez stałych etatów samofinansujący się z biletów i dotacji sponsorów, a także z grantów i dotacji Ministerstwa Kultury. Bilety do teatrów prywatnych sięgają często cen biletów na koncerty zagranicznych gwiazd rockowych i są poza kieszenią młodego widza. Odbiorca teatru prywatnego to siłą rzeczy dobrze sytuowana klasa średnia i politycy. Podobna publiczność przychodzi do teatrów repertuarowych w całej Polsce. Ta bogatsza.

Trzeci teatr w Polsce — to teatr, o którym się nie pisze i nie mówi, bo krytycy są zajęci głównym nurtem, nie wiedzą jak go opisywać albo nie chcą tego robić. Ale właśnie ten teatr jest najbardziej żywy i reagujący na rzeczywistość. Jest bardzo nierówny artystycznie, robią go ludzie, którzy często dopiero zaczynają, nie mają żadnego przygotowania, uczą się po drodze. Trudno policzyć ilu ich jest, bo grupy powstają i rozpadają się. W naszym kraju może być tych teatrów nawet z tysiąc. Walczą o miejsce do pracy i prezentacji, często bez własnego sprzętu, kupują scenografię na szrotach, a kostiumy w sekundhandach. Gdy sięgają po gotowe dramaty i klasykę, na ogół ponoszą klęskę. A wtedy, kiedy mówią własnym językiem o swoich sprawach, powstają poruszające spektakle. Działają na obrzeżach wielkich miast i na prowincji. Nie ciągnie ich do centrum.

Ale w wielkich miastach polski teatr ma się świetnie. Ludzie chodzą masowo na wielkie nazwiska i głośne spektakle. Powstaje wiele nowych dramatów, nowa dramaturgia kwitnie. Życie teatralne tętni. A mi coś tu nie gra. I wydaje się, że nie tylko mnie.

W teatrze polskim, tym instytucjonalnym i prywatnym, już od kilku lat głównym nurtem, wyznaczanym przez najbardziej znanych reżyserów jest podważanie, obrażanie i kompromitowanie narodowych, społecznych, kulturowych i obyczajowych kodów, mitów i wzorców. To, co było domeną teatru alternatywnego, niezależnego, offowego, tworzonego w realnej niezgodzie młodych twórców na otaczającą ich rzeczywistość, teraz weszło na duże sceny teatrów państwowych. Powstało parę naprawdę świetnych spektakli. Początkowo wydawało się to mieć wartość oczyszczającą, odkrywczą i otwierającą nową narrację, dopóki nie stało się jakąś obowiązującą modą i manierą. Czołowi twórcy wpadli w pułapkę: wkrótce już nie zostanie prawie nic do podważenia i skompromitowania, a trzeba ciachać dalej. Został stworzony język i tryb narracji, z którego trudno się wycofać.

Konsumpcyjne, inteligenckie społeczeństwo bardzo lubi przecież być wyśmiewane i kompromitowane, o ile oczywiście będzie mogło po dwóch godzinach spokojnie wrócić do swoich wypucowanych domów i pełnych lodówek.

Jednak, od któregoś momentu, chodząc do różnych teatrów, w różnych częściach Polski ma się wrażenie, że wszędzie grany jest ten sam spektakl i tylko czasami zmienia się scenografia. Buntujemy się w naszych pięknych teatrach, prowokujemy i atakujemy system, który nas żywi i daje komfort (pełne zabezpieczenie socjalne). Krzyczymy, że system, kraj i społeczeństwo są do dupy i w totalnym rozkładzie. Konsekwencją płynącą ze sceny nie jest rewolucja, ale zbiorowe samobójstwo. Nie słyszałem, żeby którykolwiek z reżyserów czy aktorów po premierze wyskoczył przez okno . Aktor zaraz «po» wsiada do swojej wypasionej bryki i wraca do wypasionego domu. Wielu z nich, zagra znakomicie ten bunt, dużo lepiej od amatorów z offu bo ma świetnych dramaturgów, reżyserów, scenografów i producentów. Teatr niezależny, patrzy na to, co zostało mu odebrane, patrzy bezradnie i zaczyna sięgać po nie swoje teksty, sięga nawet po klasyków. Wieje grozą chociaż i tu zdarzają się perły. Nie chcę podawać tytułów i nazwisk ani po jednej, ani po drugiej stronie, bo opisuję zjawisko w polskim teatrze XXI wieku nie jako teatrolog, krytyk tylko jako twórca, subiektywnie i z perspektywy kogoś, kto próbuje się jedynie zdystansować i zrozumieć patrząc jednak zawsze poprzez własną pracę.

Dochodzi do paradoksu: zawodowy teatr udaje off i niezależność a teatr alternatywny udaje profesjonalność i klasyczność. Zresztą wiele grup alternatywnych w Polsce z tzw. starego offu takich jak Teatr Provisorium, Teatr Ósmego Dnia, Teatr Kana, Gardzienice, Teatr Zar, Pieśń Kozła i nawet Teatr Chorea dostają nowe, świetnie wyposażone obiekty dla swoich niezależnych projektów. To też zmienia definicję niezależności, perspektywę funkcjonowania. Artyści zawodowi wchodzą w projekty offowe, wielu alternatywnych profesjonalizuje się i robi nawet dyplomy.

Efekt jest taki, że gdzieś w tych dynamicznych rotacjach i krzyżówkach gubią się często na scenie wartości.

Następuje jednak ostatnio wyraźna zmiana, jeżeli chodzi o teatr repertuarowy — choć nie mam dużego wglądu, bo nie jeżdżę po Polsce, aż tak dużo i mogę wyczuć jedynie tendencję. Teatr państwowy — nazywamy go ostatnio publicznym ze względu na obchody 250 lecia — powoli wyczerpał już tematykę negacji, prowokacji i obrażania, bo i widownia już zaczyna się tym nużyć. Najlepszym spektaklem ubiegłego sezonu została okrzyknięta, zrobiona po mistrzowsku, ale bardzo klasycznie i tradycyjnie przez Krystiana Lupę «Wycinka». Wszyscy odetchnęli z ulgą. Teatr publiczny wraca na swoje tory. Jest on zresztą tak różnorodny, że nie sposób mu wyznaczyć jedną perspektywę.

Mam także głębokie przekonanie, że teatr niezależny, ten młody i nowy odzyskuje oddech, łapie powietrze. Byłem ostatnio na kilku festiwalach tego nurtu i byłem zaskoczony tematyką i poziomem artystycznym większości grup. W ciągu ostatniego roku, najwyżej dwóch nastąpiła ogromna zmiana. Odnajdują na nowo własny język, wyzwalają się od udawania i umizgiwania się do «prawdziwego teatru», mówią swoim głosem i zadają sobie i widzom naprawdę ważne pytania. Chcą wiedzieć kim są. Coraz mocniej definiują w swoich spektaklach, kim nie chcą być. I w odróżnieniu od teatru publicznego nie wstydzą się mówić o wartościach, o tym, że chcą dla czegoś żyć. Mają pełną świadomość, że są poza mainstreamem, poza popkulturą i są z tego dumni. Działają w niszy, ale działają dla ludzi do siebie podobnych. Wiedzą, że nie są sami. Tworzą środowisko.

Do tego nurtu należą też teatry powstający poza murami teatru i domów kultury. Grupy bardzo różne powoływane z potrzeby wyrwania się z zamknięcia i wyrwania z pod piętna stygmatyzacji. Ten niezwykły teatr tworzony jest przez ludzi, którzy swoją inność, odrębność, często postrzeganą jako rodzaj dysfunkcji, wykluczenia czy patologii traktują jako wartość. Jako możliwość innego patrzenia na świat. Spektakle, które co pewien czas w Teatrze Chorea robimy z nimi albo raczej, które oni robią z nami są bardziej o naszej bezradności i strachu niż o tych ich ułomnościach. Są one także o odkrywaniu przez nas ich świata. Oni swoją sztukę traktują serio i też tak chcą być odbierani. To artyści, którzy mówią, że najgorszą reakcją na to, co robią jest współczucie lub litość. Gdy taki jest odbiór, mają poczucie klęski. Ale to nie zdarza się często. W takiej pracy celem jest zawsze dzieło sztuki, a nie terapia. Szukamy wspólnie języka, żeby to dzieło powołać i zakomunikować widzowi. Nie leczymy się robiąc teatr, ale próbujemy uleczyć teatr tak, żeby nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Próbujemy teatrowi i sobie pokazać nowe perspektywy.

Tomasz Rodowicz
Łódź 02.10.2015


Leave a Reply


pARTisan©, 2012-2024. Дызайн: Vera Reshto. Web development by Kasten Technology